Jedna nocka w Zamosciu i w droge. Dojechalismy do Tomaszowa i ukrainskim busem do Lwowa. Juz mozna bylo poczuc klimat wschodu gdy kierowca zatrzymal sie pod sklepem a jego pomocnik (ciut podpity) wyskoczyl do sklepu i kopil 3 kilo kielbasy :D
Jak tylko dojechalismy do lwowa zaczelismy szukac jakiegos noclegu. Ale zanim sie ruszylismy jakas kobieta sama nam zaproponowala lokum. Jedna nocka w pokoju babinki i 2 w oddzielnym mieszkaniu. Mieszkanie klimatyczne - ilosc obrazkow swietych na metr kwadratowy wieksza niz w niejednym kosciele. A pokoj tak zagracony ze ze 20 m^2 ledwo moze 5 bylo wolnego. Wiec ok :D. Poznalismy przysmak lwowa - super cebulioszki (nie nie mowic cebuloszki bo kobiete to denerwuje). Polecam.
Stwierdzilismy ze pojdziemy zobaczyc wysoki zamek. Niestety dopiero w polowie wyprawy okazalo sie ze to ruiny (cholerne bukfy), a jak doszlismy to wyszlo na to ze nawet ruin nie ma. Weszlismy na szczyt i sie zaczelo. Ulewa jak 150. Nie zostawila na nas ani jednego suchego fragmentu odziezy wierzchniej ( jak i spodniej). Wiec slabo.
Swoja droga latwiej w tym kraju kupic wodke niz chleb (ktora sprzedaja nawet w kioskach a za chlebem trzeba sie nalatac)
Transport publiczny opiera sie glowie na marszrutkach. Zolte busiki ktorych jest czesto wiecej na ulicy niz innych pojazdow mechanicznych. Nie maja przystankow tylko jezdza po wyznaczonej trasie i lapie sie je jak stopa.
Pasy na ulicach to raczej rzadkosc. Przechodzi sie tam gdzie sie da.
Bylismy na spektaklu w teatrze. Gdzie kobiety - psy uratowaly ksiezniczke przed wyjsciem za generala (chyba bo nie wiem co mowili :D)
Jutro z rana do Moskwy.
Alternatywny blog z podrozy (Wiolkowy) -> nawschod2009.blog.pl