Wiedziałem, iż w Yangonie są bankomaty dlatego zbytnio nie przejmowałem się pustkami jakie zaczynały świecić w moim portfelu. Najzyczajniej w świecie było widać dno. Jednak odliczona kwota powinna starczyć mniej więcej na cały dzień. Dlatego postanowiłem nie szukać specjalnie bankomatów a po prostu odwiedzić pierwszy który sam pojawi mi się na drodze. I tu niespodzianka. Nie wzięłem pod uwagę zmian cen i okazało się iż cena wstępu do Swedagon pagody wzrosła z 5$ do 8$. Otwieram portfel i już widać że brakuje jakichś 2$. Planowałem wycofać się i wrócić następnego dnia z gotówka jednak stojący przy kasie ochroniarz z miejsca powiedział, że nic nie szkodzi i dołożył brakującą kwotę. Za bilety wstępu do wszelkich atrakcji można tu płacić zarówno w dolarach jak i kyatach ( lub jak mawiają Birmańczycy ćzatach). Zazwyczaj panuje przelicznik 1$ = 1000MMK. Kyaty można wymienić na dolary bo bardziej korzystnym przeliczniku jednak posiadanie kyatów zwalnia mnie z obowiązku posiadania banknotów w stanie menniczym, jak to ma miejsce z dolarami. Zresztą jestem tu już od tygodnia a to pierwszy moment w którym tak naprawdę przydały by mi się dolary. Dlatego postanowiłem zostać przy kyatach i nie bawić się w 2 waluty.
No ale wróćmy do pagody. Czy jest warta zobaczenia. Na pewno tak. Jednak nie wywołała na mnie takiego wrażenia jak świątynia Sri Malakshimi stojąca w Maduraiu. Wielka, monumentalna stupa, otoczona posągami Buddy, wiernymi i turystami. Ale too nie wygląd budowli, a panująca w niej atmosfera stanowi o niepowtarzalności świątyń. I to tej atmosfery nie byłem wstanie poczuć podczas wizyty w pagodzie. Czy to wina odwiedzonej zbyt dużej w ostatnim czasie ilości świątyń, czy może zbytnią komercjalizacją miejsca - ciężko powiedzieć. Jednak podsumowując. Pagoda jako budynek - piękna, ujmująca, intrygująca. Pagoda jako świątynia - tu za wiele dobrego powiedzieć nie jestem w stanie powiedzieć.
Błąkając się po Yangonie można trafić na farmę krokodyli. Są to rozległe bagna z siecią drewnianych pomostów nad nimi i setkami gadów zaledwie 2 metry niżej. Szybko zjawia się przemiły pracownik który nie tylko posiada znaczną wiedzę o krokodylach to jeszcze przez lata pracy wyrobił sobie taki refleks, że w wskakuje do zagród w których są trzymane, szturcha je i bawi się z nimi jak z dobrymi kumplami. Bo widać zna je dobrze. "Ten jest agresywny, ten głupi, ten zdenerwowany". Tak opisuje kolejno wskazywanie przez niego gady.
Czas ułożyć sobie plan na czas pobytu w Birmie. Przez plan mam na myśli miejsce opuszczenia kraju. Bo data została już przypieczętowana. Dostłownie. 23.04 to data która znajduje się na pieczątce wjazdowej do Birmy. Wybór miejsca padł na Tachileik.
Granica w Tachileik jest jedną z 4 otwartych granic lądowych z Tajlandią i jednocześnie najbardziej wysuniętą na północ. Wyszukane przed wyjazdem mapy mówią iż owszem jest ona otwarta jednak przejazd wgłąb lądu nie jest możliwy. Przygraniczne miasto jest bowiem otoczone przez zamknięte strefy. Dlatego postanowiłem zbadać sytuację na posterunku policji. Dowiedziałem się że mogę wziąć busa do Taunggyi, a stamtąd to Tachileik. A jeżeli jeździ bus to znaczy, że droga jest dla mnie otwarta i stopa też można łapać. Na mapie wygląda znacznie lepiej niż droga Htee-Kee - Dawei która została pominięta przez wszystkich kartografów. Czas się przekonać czy będzie można dojechać do tej granicy i opuścić nią kraj. Koniec odpoczynku. Czas się spakować, zarzucić plecak i ruszyć w dalszą drogę. Drogą do Mandalay. Planowany postój - Meiktila.