Podudka wczesnie rano. Chociaz nie tak wczesnie bo standardowo zaspalem i na granicy zamiast o planowanej 8 (czyli rowno z otwarciem), pojawilem sie dopiero kolo 10. Czesc Tajska to formalnosc. Ale do birmijskiej kontroli celnej jakies 4km droga przez ziemie niczyja. Mozna wziasc busa za 100 THB ale postanowilem sie przejsc. Dodatkowo, iz pracownik granicy sam zaproponowal mi lapanie stopa kiedy powiedzialem ze nie biore busa i poprostu skorzystam z nog. Stop zlapal sie szybko i juz po 30 minutach stalem z pieczatka wjazdowa do kraju tuz przed ostatnim policyjnym checkpointem. No i tu pojawil sie problem. Bo przepuscic mnie nie chcial. Powiedzial ze z racji wszelkiego co zywe i agresywne nie pozwoli mi isc. I skierowal do busa. Bus do Dawei to jakies 700 THB za 160 km wiec postanowilem dalej lapac. Lapanie na ziemi niczyjej nie jest rozsadnym pomyslem. Ludzie poprostu bali sie mnie wziasc. Jednak moim jedynym celem bylo przejechanie przez szlaban. Na prozno. Generalnie ruch na granicy znikomy. A wiekszosc samochodow i tak jedzie tylko do Birmijskiej kontroli i zawraca. Jedyny cel to przedluzenie wizy. A pozostali raczej niechetnie biora na stopa. W koncu skapitulowalem i wzielem busa. Cena wytargowana do jakichs 15000 MMK co odpowiada mniej wiecej 450 THB albo 45 PLN. Drogo ale szanse na zlapalnie czegos w tym miejscu raczej nikle. Zreszta bus tak naprawde okazal sie minivanem o pojemnosci 6 osob. A i tak zapelnienie go zajelo jakies 2 godziny. Za szlabanem pustka. Po ok 5 minutach mijamy budowe drogi do Dawei i dalej przez 2 godziny nic. Dzungla, zwirowa droga (ktora zaczela sie juz w polowie drogi miedzy kontrola tajska a birmijska gorskie serpentyny i raz na 20 minut chalupa albo dwie zbite z bambusa. Po jakichs 2 godzinach postoj na jedzenie i jedziemy dalej. Uczynni ludzie wysadzili mnie pod hotelem. Podziekowalem i poszedlem sprawdzic ceny z czystej ciekawosci. 2 osobowy pokoj z klimatyzacja to jakies 30 $. Gdy spytalem czy nie maja czegos tanszego dowiedzialem sie ze w hotelu obok sa tanie pokoje za 15 $. Biorac pod uwage ze w portfelu nie mam ani jednego dolara a polowe jego zawartosci i tak wydalem na minivana grzecznie podziekowalem i postanowilem poszukac czegos na wlasna reke. Na szczescie Dawei to dosc male miasto z ktorego mozna wyjsc w jakies 20 minut. Przechadzajac sie okolica natrafilem na lokalna knajpe, z ludzmi kosztujacymi lokalny trunek. Zosalem dosc szybko zaproszony do srodka. Okazalo sie ze znajomosc jezyka angielskiego jest tu o wiele lepsza niz w tak bogatej w turystow Tajlandii. Pod koniec okazalo sie ze chca mnie odwiesc do hotelu. Niestety, nie moglem im wytlumaczyc iz mam inne plany na nocleg. Namiot rozbily w polu. Za palmami. Miejscowka nie najlepsza ale bylo juz ciemno i trudno cokolwiek lepszego znalesc. Dlatego budzik nastawilem na 6. Wstane zanim sie rozjasni i znikne bez sladu. Rano udalem sie na poranny market ( przeciwienstwo tajlandzkich nocnych marketow) i poswanowilem sprobowac lokalnej kuchni. Posilek bazujacy glownie na kluskach - 300 MMK, sok z trzciny cukrowej - 200 MMK, Co przy kursie wymiany ok 1 PLN = 300 MMK, czyni te ceny nadwyraz rozsadnymi. Sprobowalem tez lokalnych ciastek ale za nie nawet nie musialem placic. Czego zdecydowanie nie mozna powiedziec o cenie karty SIM. Gdy zapytalem o nia sam sprzedawca najpierw poinformowal mnie ze jest bardzo droga a potem podal cene - jakies 100 $. Podziekowalem. Trudno. Przezyje miesiac bez telefonu. A teraz uciekam na miasto. Czas pozwiedzac