Varnasi - swięte miasto leżące nad świętą rzeką Ganges. Wydaje się obowiązkowym punktem wycieczki każdej osoby odwiedzającej Indie. Niestety. Bo muszę przyznać, że tłumów takich jak tam nie widziałem w żadnym innym indyjskim mieście. Boczne uliczki tylko sprawiają wrażenie audentyczności bo wypełnione są po brzegi reklamami guesthousów i restauracji. Restauracji które tylko wyglądają na typowe indyjskie restauracje, ale na ścianach wisi menu w którym znajdziemy fantazje kucharza przeznaczone dla zachodniego turysty. Oczywiście są też dania typowo indyjskie jednak widniejące obok ceny nie mają nic wspólnego z "indian price".
Przechadzając się pierwszy raz wzdłuż Gangesu to nie setki turystów powiedziały mi że jestem w Varanasi, nie masy wiernych zażywających rytualnych kąpieli, lecz kilkumetrowe stosy drewna spowodowały że zrozumiałem gdzie naprawdę jestem. W ułamku sekundy człowiek orientuje się co to za miejsce. Nie wiać ognia, dymu, nic - to wszystko jest za zakrętem, lecz te właśnie wielkie stosy drewna wraz z ich sprzedawcami zdają się mówić, iż to miejsce ostatnie miejsce podróży dla wielu Hindusów. Manikarnika Ghat. Jeden z dwóch miejsc publicznej kremacji zwłok. Harishchandra Ghat to drugi z nich i też przywitał mnie w specyficzny sposób . Z oddali widziałem kilka ognisk jednak naiwnie wierzyłem, w ich niewinność. Jednak przechodząc i po bliższym spojrzeniu zauważyłem stopę wystającą z jednego nich. Varanasi nie zna litości dla każdego. Przebywając kilka dni w Varanasi można zaobserwować dziwny stosunek hindusów do kwestii śmierci. Ze spalonego ciała zostaje odcinek kręgosłupa z którego wyrastają żebra w przypadku mężczyzny lub miednica u kobiet. Są one wrzucane do Gangesu. Reszta trafia na górkę prochów zebranych podczas całego dnia palenia. A na tej górce wylegują się psy. Wszyscy to widzą, ale jakoś nikogo nie razi, tak samo jak nikogo nie razi mężczyzna oddający mocz jakieś 3 metry od płonącego stosu. Wokół stosów wybudowano niemal trybuny na których przesiadują ludzie obserwując proces. Część to rodzina, część zdaje się przyszła tylko popatrzeć. Tania rozrywka dla gawiedzi. Podczas gdy jedne stosy płoną pare metrów dalej, kilku mężczyzn stoi po kolana w Gangesie wyszukując biżuterii która uprzednio znajdowała się w ciałach. Znaleziska są następnie sprzedawane i wracają na rynek.
Już na wstępie każdy jest informowany, iż można patrzeć jednak fotografia jest zabroniona. Informacja dziwna, gdyż wydaje się że każdy kto ma odrobinę wyczucia nie chciałby robić zdjęć tego miejsca. Jednak jak pokazuje życie zawsze znajdą się ludzie pozbawieni dobrego smaku. Co więcej nie znajdują się oni tylko po stronie turystów ale i mieszkańców Varanasi. Okazuje się że za oprowadzenie i wyjaśnienie oczekują od nas wpłaty na rzecz drewna używanego potem do palenia. Jednak nikt nie ma pewności gdzie te pieniądze trafiają tak naprawdę. Okazuje się nawet iż po dokonaniu wpłaty, nierobienie zdjęć które było oznaką szacunku już nie sprawia problemu. Widać niektórzy wierzą iż szacunek drukuje się na banknotach z podobizną Gandhiego. Smutny jest ten perfidny taniec na grobach, który rzuca cień na całe miasto. O ile przez długie miesiące przyzwyczaiłem się do naciągania przez Hindusów to to co można tu zaobserwować jest po prostu złe.
W nie najlepszych nastrojach wyjechałem wcześniej niż planowałem.