Zgodnie z tradycją ślubu nie można wziąć w dowolny dzień, gdyż może oznaczać to niepowodzenie. Kiedy jednak pomiędzy takimi pechowymi dniami, pojawią się dni odpowiednie następuje lawina ślubów. W ciągu 10 dni kiedy byłem w Shillong'u miały miejsce cztery śluby a po moim powrocie jeszcze dwa. Słowem w ciągu ostatnich kilku miesięcy byłem łącznie na jakichś pięciu ślubach. Sam przebieg ceremonii opisałem wcześniej ale po kilku ślubach można zauważyć pewne prawidłowości. Otóż nie ma czegoś takiego jak godziny ślubu. Często ludzie przychodzą, gratulują pannie młodej, idą coś zjeść i wychodzą. Często przed rozpoczęciem zaślubin. Można odnieść wrażenie że to posiłek jest główną atrakcją. Gdy podczas zaślubin podadzą posiłek połowa osób udaje się do innego pokoju za głosem żołądka. To co że właśnie wymieniają się wieńcami ( tradycja która przypomina nasze wręczenie obrączek), to co że jest to moment
kulminacyjny, to co że kapłan wznosi modły do najwyższych bogów, ale kurczak stygnie, więc trzeba się śpieszyć bo zimny nie będzie taki dobry, a kolejny ślub i tak odbędzie się za trzy dni. Ciekawym jest też to iż ślub wypada "jak komu wygodniej" i nie ma na to żadnej reguły. I tak zdarzały się śluby gdzie pan młody przyjeżdżał koło 23. Od jego przyjazdu ceremonia trwa kilka godzin. Problem polega na tym że takie śluby są np. we wtorek, co w pewnym sensie tłumaczy kurczakożerców którzy opuścili salę na kilka godzin przed przyjazdem młodego. No ale tak to działa. Tu każdy żyje własnym rytmem, a podawane godziny ślubu to raczej sugestia godzin w których dzieje się najwięcej, "Chcesz zobaczyć to przyjdź, nie chcesz to pojaw się kiedy będzie Ci wygodniej" - taki dopisek powinien znajdować się na każdym zaproszeniu. Zamiast tego na jednym zaproszeniu widziałem "oboje studiują w USA", co pewnie należy interpretować jako "stać nas na dobre jedzenie".