Dwie noce spedzilismy w obszczyjach (4 czy nie wiem juz ktora klasa pociagow). Chinski narod przy takiej ilosci musial nauczyc sie wpychania w kazda kolejke. Wsiadanie do pociagu bylo nawet zabawniejsze od tego co sie dzieje na dworcu centralnym :)
Ale to dopiero poczatek. Na nasze szczescie wylosowalismy miejsca siedzace, co jednak nie zmienilo faktu, ze spac sie nie dalo. Chinczyki wyciagnely z wszytskich swoich kieszeni, toreb, walizek i pakunkow jedzenie. Zaczela sie uczta, ktora trwala non stop az do 4 rano kiedy to pociag zajechal do Haerbinu. Nie jestescie w stanie sobie wyobrazic ile mozna zjesc w ciagu 12 godzin... A oni jedli i jedli, zasmiecali cala podloge. Przychodzil prowadnik, sprzatal, a w tym czasie produkowano jeszcze kolejne 2 kg smieci i tak w kolo. Orzech zostal maskotka wagonu, wsje chinczyki chcialu prowadzic konwersacje, nawet to ze czyta jedynie pare znaczkow nie robilo roznicy.
Na szczescie Haerbin przywital nad ok. 4 rano, drzemka krotka na dworcu i w miasto. Ekipa nie dala namowic sie na tygryski syberyjskie wiec stwierdzilismy ze podjerzymy wymysly japonczykow z czasow II wojny swiatowej. Swego czasu stacjonowal tam korpus 731, ktory prowadzil badania nad bronia biologiczna wykorzystujac przy tym jencow. Muzeum choc zrobione nieco propagandowo, robilo wrazenie. Widac ze Chinczyki za Japonczykami raczej nie przepadaja.. i vice versa
by Wiol