Geoblog.pl    Steewe    Podróże    Ale na co Ci te Indie ?    Kult ognia
Zwiń mapę
2014
23
sty

Kult ognia

 
Indie
Indie, Guwāhāti
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 12463 km
 
Buddyjscy mnisi często tłumacząc swoją wiarę używają tych samych porównań. Jednym z nich jest drzewo które oglądane z daleka jest tylko konturem, podchodząc bliżej zobaczymy koronę oraz pień, jeszcze bliżej zaobserwujemy pojedyncze gałęzie, liście. Kontynuując dostrzeżemy strukturę pojedynczych liści. Obserwując z daleka zobaczymy ogólny obraz jednak umkną nam szczegóły budujące całość. I tak również jest z zwiedzaniem. W ciągu kilku dni można zobaczyć wiele miejsc. Jednak trzeba zatrzymać się w miejscu chociażby na chwilę by go w pełni doświadczyć. I tym sposobem siedzę od ponad miesiąca na wsi przyległej do Guwahati, na pograniczu Assamu i Megalaya. W miejscu gdzie jeszcze nie tak dawno była dżungla, gdzie, według opowiadań, jeszcze 20 lat temu na głównej drodze wylegiwał się tygrys terroryzując całą wieś. W miejscu gdzie podczas zwiedzania sąsiedniej wsi zostaliśmy zawróceni przez mieszkańców, którzy ostrzegli nas przed znajdującą się w okolicy słonicą wraz z jej nowo narodzonym dzieckiem. I właśnie na tej sąsiedniej wsi zostaliśmy zaproszeni na lunch. Zostaliśmy zaproszeni na godzinę 12 jednak zgodnie z panującymi tutaj regułami spóźniliśmy się około godziny. Głównym składnikiem posiłku był kurczak. A dokładnie kogut. Problem polegał na tym, iż gdy przyszliśmy spóźnieni ponad godzinę, kogut siedział jeszcze w klatce i radośnie rozmyślał o niedzieli, która nieszczęśliwie dla niego, a szczęśliwie dla naszych żołądków i podniebień nie nastąpiła. I tak lunch który był zaplanowany na godzinę 12 rozpoczął się około godziny 16. W międzyczasie zostaliśmy uraczeni przez gospodarzy roxy czyli bimbrem pędzonym na ryżu (bo na czym innym). Sam posiłek był w typowo indyjskim stylu. Czyli góra ryżu polana dhalem, do tego warzywa czyli subghi i kurczak, jedzone rękami które należy umyć przed oraz po posiłku. Chociaż umyć to wyrażenie na wyrost gdyż cały proces przypomina raczej rytualne płukanie, a ręce mokre traktowane są jako umyte Jak wspomniałem był to lunch. Otóż posiłki Hindusów to śniadanie, lunch i kolacja. Nie znajdziemy tu miejsca na obiad. Godziny serwowania posiłków różnią się zależnie od regionu. W Assamie nie doświadczymy regularnego śniadania. No chyba, że nazwiemy śniadaniem poranną miniaturową, przesłodzoną mleczną herbatę wraz z ciastkami. Ten posiłek jest źródłem kalorii do godziny ok 13-16, kiedy podawany jest lunch. Lunch wygląda tak jak opisałem powyżej. Jedyna zmienna to kurczak, który jest zastępowany gotowaną rybą, miażdżoną rybą, ziemniakami, lub białym serem (ser ten jest gotowany w sosie razem z innymi warzywami). Kolacja jest serwowana ok godziny 23-24 i zasadniczo wygląda identycznie jak lunch. Ryż który zazwyczaj wygląda na talerzu niczym Himalaje, zajmuje tu główne miejsce i jest podawany z małymi porcjami wspomnianych powyżej dodatków, które w razie wyczerpania są dokładane. Tym sposobem właściwie całość pożywienia stanowi ryż a reszta to tylko dodawane do niego walory smakowe. Problem ryżu to jego niska kaloryczność. W zasadzie jest on napompowany wodą podczas gotowania tak, że jedząc głównie ryż zapełniamy żołądek jednak nie dostarczamy organizmowi wielu kalorii. Często podczas posiłku można odczuć jednocześnie sytość oraz głód. To pierwsze wynika z braku miejsca w żołądku, to drugie z braku protein których domaga się organizm. Jednak ryż to nie tylko główny posiłek i roxy. Ryż to także pita, czyli cała rodzina ciastek i słodyczy na bazie ryżu. Zadziwiająca jest co potrafią ludzie Assamu zrobić z ryżem. Przedsmak słodyczy nastąpił na miejscu jednego z festiwali gdzie udaliśmy się z Giladem oglądać tradycyjny taniec Kakole - siostry Aloka. Na miejscu jako dwójka białych, rudych obcokrajowców w okularach zobaczyliśmy szybko podchwyceni przez przedstawiciela lokalnej prasy - "Telegraph India". W wyniku zamieszania zostaliśmy opisani jako bracia Ekerman, ekoaktywiści.
http://epaper.telegraphindia.com/details/54623-4926751.html Na koniec festiwalu na środku sceny zostaliśmy uroczyście uhonorowani szalem z plemienia Rabha, będącą oznaką szacunku. Chwilę później dołączył do niego szal z plemienia Goro. Łącznie z tradycyjną gamosą z Assamu zostałem obdarowany trzema różnymi szalami. Swoją drogą to nie był nasz pierwszy wywiad dla lokalnych mediów. Dzień wcześniej razem z Alokiem, Tamarą, Giladem i Creigiem pojechaliśmy do Guwahati malować ślady stóp odciśnięte w świeżym asfalcie. Akcja mająca na celu promocję zbliżającego się festiwalu Dancing Rain 2014 zorganizowanego przez organizację Aloka - Parivartan. Co ciekawe podczas całodniowego malowania, ani razu nie podeszła do nas policja, za to udzieliliśmy trzech wywiadów dla telewizji i nieskończonej ilości odpowiedzi na pytanie - co właściwie robimy. Sam festiwal miał miejsce we wsi Kajolu 18-19 stycznia jednak na miejsce przyjechaliśmy około tydzień wcześniej. Podczas Bihu. Bihu to festiwal (tak, kolejny festiwal - w końcu to Indie) związany z plonami, a właściwie to 3 festiwale - w kwietniu, styczniu oraz listopadzie. Styczniowe Bihu (zwane Magh Bihu) ma miejsce zaraz po żniwach i jest festiwalem obfitości. Przygotowania zaczynają się kilka dni wcześniej, od masowej produkcji słodyczy. Większość z nich to wszelkiego rodzaju pita. Następnie budowany jest sukkut, przed którym kolejnego poranka zbiera się cała rodzina by go spalić. Rytuał jest częścią kultu ognia. Kolejne dni to niekończące się zaproszenia na herbatkę z ryżowymi przekąskami. Zaproszenia które dostaliśmy chyba od wszystkich mieszkańców Kajolu podczas przygotowywania festiwalu. Festiwal miał miejsce w częściowo wyschniętym korycie Bramaputry. Szeroka w porze deszczowej rzeka zamieniła się niemalże pustynię, gdzie z jej dawnego brzegu widać tylko ciągnącą się po horyzont pustynię. Po kilku kilometrach spaceru można wreszcie dotrzeć do brzegu Bramaputry, będącej teraz tylko cieniem swojej potęgi. I właśnie te białe piaski były miejscem gdzie stanęły bambusowe konstrukcje. Jednak w wyniku zamieszania festiwal został przerwany w punkcie kulminacyjnym ostatniego dnia, podczas występu instrumentalnej, lekko rockowej grupy. Problemem nie był tu gatunek muzyczny, ale brak wokalisty. Wykonywne utwory zostały nazwane "tylko muzyką tła", a artyści "nie-muzykami". Co doprowadziło do zakończenia festiwalu w raczej kiepskich nastrojach. Jednak już dwa dni później znaleźliśmy się na weselu, na które mieliśmy przyjść na 17, potem na 18 więc nie powinno nikogo dziwić, że wyruszyliśmy po 19. Jednak, i tak czekaliśmy do godziny 23 na przybycie pana młodego. W tym czasie postanowiliśmy coś zjeść. Tym razem posiłek odbiegał od standardów i główną część stanowiły warzywa, ryby, kurczak i ( a nie albo jak zazwyczaj) twaróg. Ryż stanowił tylko dodatek. W tym czasie panna młoda została obdarowana niekończącą się procesją prezentów. Po przyjeździe pana młodego wszyscy przenieśli się na zewnątrz. Fajerwerki i orkiestra towarzyszyły jego przejściu od samochodu do progu domu w którym odbywało się wesele. Pomimo odległości zaledwie kilkunastu metrów, przemarsz zajął koło 20 minut. Napierający tłum znacznie spowalniał młodego, a rzucany w niego ryż, zmusił go do schowania się pod parasolką. Co jak co ale tu ryżu nie brakuje. W progu pana młodego powitał ojciec panny młodej i zaprosił do środka. No, tyle w teorii, bo w praktyce napierający tłum spowalniał go do tego stopnia, że wyglądało jakby nie chcieli go wpuścić. Po przybyciu pana młodego rozpoczęła się puja w której początkowej fazie nie uczestniczyła panna młoda. Rytuały tutaj są skomplikowane do tego stopnia, że można odnieść wrażenie, że nikt nie wiedział co robi. Momentami nawet kapłani kłócili się pomiędzy sobą. Centralną częścią puji było ognisko. Tak ognisko. Wewnątrz budynku. Ogień sięgał w kulminacyjnym momencie nawet 1,5 metra. Następnie zjawiła się panna młoda w zdobionym sari i kapturem zakrywającym twarz. Młody zajrzał za pomocą miedzianego lustra pod kaptur i od teraz oboje z odsłoniętymi twarzami siedzieli przy ogniu. Następnie nastąpiła wymiana wieńców kwiatowych zawieszanych na szyi, analogicznie do naszej wymiany obrączek. Tu nie wytrzymałem i zmęczenie które dopadło mnie koło 2 w nocy zmusiło do taktycznego odwrotu. Istotne jest to, że nie tylko ja wyszedłem, ale ludzie cały czas powoli opuszczali wesele. A właściwie ślub. Sprawiało to wrażenie że nikt tak naprawdę nie jest zainteresowany, nikt nie czeka do końca. Szczególny brak zainteresowania wykazał pan młody który siedział bawiąc się płatkami kwiatów które wcześniej, spadły na ziemię. Kapłan widząc to momentami przejmował pałeczkę i zastępował młodego w jego rytuałach. Ciekawe zjawisko można zauważyć gdy przyjrzeć się strojom gości. Kobiety ubrane były w barwne kolorowe sari, natomiast męska część widowni wyglądała jak przypadkowo zebrana zgraja, z przysłowiowym "Mietkiem z monopolowego" na czele. Niestety ja nie znałem zasad ubioru na lokalne śluby dlatego byłem jedyną osobą z męskiej części widowni obraną w tradycyjną indyjską kurte. O ironio.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (40)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Steewe
Paweł Orzechowski
zwiedził 4% świata (8 państw)
Zasoby: 91 wpisów91 56 komentarzy56 587 zdjęć587 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
17.09.2013 - 21.04.2014
 
 
03.07.2009 - 31.08.2009