"Podróżowanie po Indiach ma tą zaletę że zwiedzając jeden kraj, zwiedza się ich wiele". Mniej więcej to zdanie usłyszałem w pociągu relacji Mumbai - Panjim. Wiedziałem o różnorodności Indii Jednak przyszło mi czekać tydzień czasu na skonfrontowanie tych słów z rzeczywistością. Opuszczam Goa. Witaj Karnatako. Już na granicy międzystanowej nasz autobus został skontrolowany przez celnika. Z racji różnych stawek opodatkowania dóbr w poszczególnych stanach występują tu różnice cenowe w poszczególnych produktach, czego jednym ze skutków jest przemyt wewnętrzny. Którego głównym celem jest alkohol. Jednocześnie podczas kontroli wszyscy w autobusie dostają SMS-y. Wszyscy ten sam. Wysokość stawek roamingowych w Karnatace. Po przejściu przez kontrolę podróżnych wita dwujęzyczny znak przydrożny informujący, iż nazwa tego stanu to Karnataka. Na dole po angielsku. Jednak na próżno szukać na nim napisu w Hindi. Nowy język. Nowy alfabet. Gokarnę od Paloli dzieli około 100 km jednak różnicę są tu widoczne aż za bardzo. Oprócz wspomnianego już innego języka, jeansy tak powszechnie występujące wcześniej zostały zamienione na ubranie z jednoczęściowego kawałku materiału, koszulki na rytualne malowanie twarzy, a ręce zamiast zdobyczy technologii trzymają dary dla bogów. Tłumy turystów zastąpili lokalni mieszkańcy. Nawet piasek przybrał innego koloru, ocean nie jest taki spokojny, a palmy nie występują tak powszechnie. Jakby wszystko tutaj chciało się odciąć od Goa. Dodatkowo podkreślić własną niezależność. Naznaczyć granicę, grubą kreską na piasku, by każdy wiedział gdzie jest. By nikt nawet przez moment nie pomyślał że to dalej Goa.