Geoblog.pl    Steewe    Podróże    Ale na co Ci te Indie ?    Karma works in mysterious ways
Zwiń mapę
2013
27
wrz

Karma works in mysterious ways

 
Indie
Indie, Panjim
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6217 km
 
Mniej więcej te słowa usłyszałem do Arpana jakieś 2 dni po przyjeździe do Indii. Gdy spytałem go czy istnieje sposób na wyłączenie tych komunikatów które dostaję 20 razy dziennie na indyjską SIM kartę. Arpan wiedząc o mojej karierze mailowego spamera ( dla niewtajemniczonych - przez rok przesyłałem tony maili fachowo nazywanych email marketingiem lecz w praktyce będących zwykłym spamem) skwitował to słowami zawartymi w tytule. Uznałem to za zabawne iż karma czekając ponad rok dopadła mnie właśnie w Indiach, lecz skoro tak musi być to się z tym pogodziłem. Lecz karma nie śpi. Dziś postanowiłem wybrać się na market w Mupasa z racji iż w piątek oferuje on największy wybór dóbr. I nie-dóbr również. Generalnie market ten działa na zasadzie, że jeżeli czegoś nie da się tu kupić to albo nie szukałeś wystarczająco długo, albo nie wiesz czego chcesz, albo to po prostu nie istnieje. W rzędzie stoisk mamy kolejno owoce, ładowarki do laptopów, przyprawy, ubrania, kłódki, warzywa, słuchawki itd. Generalnie całość jest tak wymieszana, iż aż za bardzo widać zasadę, że kto gdzie usiadł tam sprzedaje. Tylko stoiska z wszelkiego rodzaju owocami morza tworzą własne monolityczne rybne getto. No ale kto chciałby sprzedawać pachnące rybą wentylatory. No ale jak to biała twarz szybko została dostrzeżona przez lokalnego wypatrywacza. Ten okazał się wyjątkowo miły, wskazując miejsca gdzie warto a gdzie nie warto kupować rzeczy oraz pomógł dobić dobrego targu. No ale oczywiście skończyło się na wizycie w jego sklepie przeglądając dostępne u niego dobra. Tu miejsce na małą dygresję. Będąc w Indiach trzeba przygotować się na ludzi naprawdę potrzebujących pieniędzy oraz na ludzi chcących twoich pieniędzy. Ci drudzy są naturalnie bardziej widoczni przez co historie o rodzinnych tragediach wymyślone tylko dla zysku na "bogatych" turystach z zachodu nie robią żadnego wrażenia. Naturalnie wyhodowana gruba skóra, pełniąca funkcję bariery obronnej pozwala przejść obok piętrzących się tego typu ludzi. Jednak wspomniany wyżej wypatrywacz nie należał do tego typu ludzi. Widać było po nim, iż zależy mu na dobiciu jakiegokolwiek, nawet najmniejszego biznesu. Od tak żeby się kręciło. Jednak uzbrojony w barierę ochronną i nastawiony na niekupowanie, tylko popatrzyłem na chusty wyjmowane z worka w bocznej alejce, gdyż nawet nie mieli własnego stoiska. Popatrzyłem, podziękowałem co nie było łatwe i poszedłem zobaczyć następny punkt wycieczki - plaże Baga. Baga - plaża jak plaża, rzesza turystów, ceny odpowiednie dla nich. No ale skoro już jestem to przejdę się kawałek plażą. Z małą przerwą na wizytę w barze doszedłem do końca plaży, dalej przez fort i wydeptaną ścieżką wśród klifów. Problem pojawił się gdy idealny plan pt. "znam skrót - tak dojdziemy do kolejnego miasta", został skonfrontowany z " ale jak to o 19 jest już ciemno?" i " ale czemu ta droga nie biegnie wzdłóż oceanu?". Znamy drogę wstecz , nie znamy drogi na przód. Naprzód, wstecz, zostać tu na noc? Szybka decyzja wracamy. No ale niestety karma wypatrywacza podążała tą samą drogą. Powrót ledwo wydeptanymi ścieżkami skończył się zgubioną ścieżką i drogą na przełaj prowadzącą do ogrodzenia luksusowego kurortu. Zabawne, że idąc przełajem zastanawiałem się co by było gdybym kupił chusty u wypatrywacza. No ale długo nie myśląc - skaczemy przez płot. Przeszedłem cały - koszulka nie do końca. Idąc wśród luksusowych domków szybkie myśli - co powiedzieć ochroniarzowi. Szybkie spojrzenie na drzwi - pokój nr 120 wygląda dobrze. Niech będzie. Wychodzę. Żegnają mili panowie. Nikt nie pyta o zadrapania na rękach od pnączy krzaków, o porwane koszulki czy o numer pokoju. Jest ciemno. Może dlatego. Może nie widzą. I dobrze. Lepiej się nie tłumaczyć. Pada deszcz. Proponują parasolkę .Nie biorę. Żałuję. Kierunek marszu obrany na przystanek autobusowy. Blisko. Ale o 21 już nic nie jeździ. Do Pajim jakieś 15 km, potem 2 km do promu i jeszcze 8 km na wyspie. Trzeba płacić za taryfę. Chociaż taniej by pewnie wyszło wynajęcie pokoju na miejscu to zmęczenie bierze górę. Szybki targ i jest taryfa do Pajim, potem pilot czyli motor-taxi do promu. Tylko 40 min przed ostatnim promem. Na piechotę by nie dało rady. Na stopa nie biorą. Dalej podwózka przez wyspiarzy do Casey'a i wreszcie odpoczynek. Całość wszystkiego kilkukrotnie przebiła ceny wypatrywacza.

Bilans z wyprawy:

1- notatnik zamieniony w breje - raczej nie będzie działać
1 - zamoczona mp3ka - fale oceanu były zbyt wysokie - może jeszcze będzie działać jak przeschnie
1 - porwana koszulka - raczej też będzie działać jeszcze
1 - lekcja na temat działania karmy
1 - udany dzień

Lekcje na dziś:

- w Goa panuje inny rytm dnia
- autobusy kończą jeździć o 20
- promy o 22:40
- karma is a bitch
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (5)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
michal
michal - 2013-10-06 16:43
Po ile cebula?
 
 
Steewe
Paweł Orzechowski
zwiedził 4% świata (8 państw)
Zasoby: 91 wpisów91 56 komentarzy56 587 zdjęć587 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
17.09.2013 - 21.04.2014
 
 
03.07.2009 - 31.08.2009