Nadszedł czas opuścić Mumbai i podążyć dalej. Plan dalszej podróży obrany dopiero w Mumbaiu padł na Goa. Podróż pociągiem. Pociąg to model transsib z wentylatorem. 3 łóżka po lewo , 3 po prawo, 2 na przeciwko. Łącznie 8 osób w boksie. Jest też wersja droższa - 6 osób na boks ( całkowicie bezsensu bo tu komfort był aż za wysoki) oraz tańsza - bez wiatraka ( to może zmienić wiele, ale jeszcze zdążę spróbować). Wysiadka w Tiviem - oczywiście jedną stację za wcześnie. Tiviem z racji tropikalnego klimatu powitało przyjezdnych monsunowym deszczem. Pomimo że monsun powinien się skończyć jakieś 2 tygodnie temu ( o czym zapewniali mnie w Mumbaiu) tu trwa w najlepsze. Monsunowy deszcz to w skrócie 5-10 minutowa ściana wody występująca jakieś 3-5 razy dziennie. No przynajmniej tak to wygląda tutaj (tak nawiasem mówiąc suszenie prania w porę monsunową nie jest najlepszym pomysłem ). No - ale trzeba się przeprawić do miejsca wypoczynku. 4 autobusy, 1 prom i już jestem przed domem Casey'a na Goańskiej wsi na wyspie Chorcao. Mimo znacznych różnic z zewnątrz ten 150 letni dom niczym ma niewiele różnic do polskich domów na wsi. Zasadniczą różnicą jest wentylator w każdym pokoju zamiast pieca - no cóż - tutaj to konieczność. Te same białe ściany, skoble, ten sam bimber z marketu obok i ten sam gospodarz polewający bimbrem nie pytający nawet czy chcesz. Na zewnątrz cisza, spokój wytchnienie. Odpoczynek od mumbaiskiego molocha. Ludzie jakby milsi, chętni do rozmowy przy czym nie próbujący naciągać na każdym kroku.